www.eprace.edu.pl » wojna-literacka » Poetycka walka z emigracją: zły bohater, gorszy Polak » Obraz literata z PRL-u w twórczości emigracyjnej

Obraz literata z PRL-u w twórczości emigracyjnej

Polityka kulturalna władz PRL sprawiła, że obraz emigranta, mimo iż wyrażany w wielorakiej formie, był dość jednoznaczny. Bardziej skomplikowany charakter przybierały „odwetowe” działania literatów pozostałych na obczyźnie. „Jeśli zaś chodzi o stosunek do literatury krajowej, krajowego życia literackiego, to (…) dałoby się wskazać wiele wariantów, które łączą się pomiędzy biegunami miłości i nienawiści”184. Faktycznie, z punktu widzenia pisarza uciekającego od cenzury do krajów, w których panuje wolność słowa, ale, jednocześnie, wybierającego niepewny los i skazującego się na uchodźctwo, emocje kumulowały się o wiele częściej wokół politycznych i literackich spraw kraju, niż wokół kwestii emigracyjnych. Były to emocje bardzo zróżnicowane, od tęsknoty, współczucie i próbę realnej pomocy, po niechęć lub odrazę, manifestowanych przez otwarte ataki lub postulaty izolacji. Ponadto, o ile nie każdy pisarz pozostały w Polsce zainteresowany był tym, co dzieje się za granicą, o tyle każdy prawie emigrant przyjmował jakąś postawę wobec „literackiej sytuacji” w kraju. Jak podkreśla Kazimierz Braun – „byli pisarze emigracyjni, którzy w ogóle wyrzekali się kraju, jego spraw, jego literatury. Inni, mimo nieakceptowania krajowego sytemu politycznego, starali się jednak w życiu kraju uczestniczyć”185. Jednakże warto zaznaczyć, że nawet wspomniane „wyrzekanie się” stanowiło już postawę nacechowaną pewnymi negatywnymi emocjami.

Głównym zarzutem, jaki kierowany był w kierunku „krajowego literata”, przewijającym się konsekwentnie w publikacjach prasowych, prozie, poezji, listach i emigranckich pamiętnikach, był oczywiście oportunizm, poddanie się władzy ludowej dla „świętego spokoju”, albo tez dla zysku, czy konkretnych profitów. Praktycznie nikt z pozostałych za Zachodzie intelektualistów nie próbował wykazać, że oportunizm „wynika z czegoś głębszego”. O ile bowiem część tych literatów, którzy chcieli załagodzić konflikt na linii zagranica-kraj, próbowała pewne posunięcia usprawiedliwić złudną wiarą w system, o tyle postawy konformistycznej z przyczyn naturalnych nie starał się wytłumaczyć nikt. Nawet środowisko paryskiej „Kultury”, które aspirowało do roli głównego łącznika z krajem, krytykowało powszechnie tę właśnie postawę. Emocjonalnie, ale i trzeźwo pisał o tym w eseju z 1955 roku pt. Dramat polskich klerków współpracujący z miesięcznikiem Mieroszewski: „Znakomita większość [polskich intelektualistów] kolaboruje. Kompromitują w oczach młodego pokolenia nie tylko całą naszą przeszłość kulturalną, lecz również podstawowe wartości cywilizacji zachodniej (…). Słonimski i Iwaszkiewicz pracują nad tym, by już nigdy w Polsce nie było Słonimskich ani Iwaszkiewiczów. Toteż po dziesięciu latach trwania Polski »ludowej« naszymi profesorami uniwersytetów, uczonymi, pisarzami, artystami rządzą tacy luminarze jak Cyrankiewicz czy Sokorski”186.

W formie literackiej wyrazicielem zarzutu „współpracy dyktowanej oportunizmem” był głównie satyryk Marian Hemar. Żale satyryka skoncentrowały się głównie w adresowanym do Antoniego Słonimskiego Wierszu do poety reżymu. Tam wyczytujemy takie frazy jak:


„(…) Popatrzcież na ten rzymski profil:

Były frankofil i anglofil (…)

Wczoraj ziemiańsko-cukierniczy

Dzisiaj włościańsko-robotniczy

Przechrzta co tydzień, na wyścigi,

Co z wszystkich sobie wziął religii

Jedną religię: oportunizm –

Dziś się obrzezał na komunizm”187

Także Jerzy Giedroyć, główny przecież propagator współpracy z krajem, postawę oportunizmu uważał za najgorszy grzech krajowych literatów. W liście do Gombrowicza, w komentarzu do gombrowiczowskiego artykułu Tandeta, poświęconemu artystycznej sytuacji w kraju, redaktor „Kultury” pisał: „(…) nie objechałeś wystarczająco mocno tzw. intelektualistów, nie zachęciłeś ich do oporu, nie wytknąłeś tego obrzydliwego zwyczaju, że jeśli się naruszy ich błogi spokój, to zaczną krzyczeć, że o Polsce można mówić jedynie nad Wisłą, ze ich się naraża etc”188. Z słów tych wywnioskować można, że mimo swojego „pozytywistycznego” nastawienia i nieustannych nawoływań o zrozumienie „kolegów z PRL-u”, Giedroyć również irytował się bierną akceptacją rzeczywistości, charakteryzującą polskich pisarzy. W jednym z listów do Kazimierza Wierzyńskiego namawia go przynajmniej do próby udzielenia Marii Dąbrowskiej opozycyjnego entuzjazmu: „musi czymś wreszcie uzasadnić swoją pozycję i autorytet. Niestety jej odwaga w okresie dwudziestolecia (potępienie Brześcia, pacyfikacji) to był wpływ Stanisława Stempowskiego”189.

Obok konsekwentnych, ale mało drastycznych oskarżeń o postawę konformistyczną, wytaczano oczywiście także i „cięższe działa”. Wśród nich pojawiały się identyczne z tonem peerelowskim określenia typu „zdrajca”, czy „sprzedawczyk”. Poza tym, że w opinii niektórych zaciekłych emigrantów zdrajcą był każdy, kto wrócił do „okupowanego” kraju, lub kto w jakikolwiek sposób współpracował z władzą ludową, to jednak szczególnie przylgnęła owa etykietka do Antoniego Słonimskiego i Ksawerego Pruszyńskiego, a więc tych postaci, które po pobycie za granicą zrezygnowały ze statusu emigranta. O Słonimskim, który jeszcze przed powrotem do kraju zerwał kontakt z londyńskimi „Wiadomościami” i pełnił stanowisko z ramienia władzy ludowej, wyrażał się z niechęcią Terlecki: „Nie ma w Kraju figury bardziej niepopularnej, najbardziej po cichu znienawidzonej i po cichu pogardzanej niż p. Słonimski, który zajął właśnie pozycję nieopatrznie doradzaną całemu pisarstwu emigracyjnemu: siedzi za granicą i bierze pieniądze od reżymu”190. Równie ostro przedstawiał Jan Lechoń Ksawerego Pruszyńskiego. Pruszyński, który w latach czterdziestych przestrzegał rodaków przed sowietyzacją, stwierdzał później, że „myślenie doznanymi krzywdami” jest niepolityczne oraz że Polska dogadać się musi z Rosją „taką, jaka jest”191. W myśl głoszonych przez siebie zasad napisał książkę Hrabia Wielopolski, w której nawiązywał do historycznych metod ugody z zaborcą, jako do jedynej możliwej drogi, obarczonej najlżejszymi możliwymi konsekwencjami dla całego narodu. Lechoń jednak nie był wyrozumiały co do proponowanej przez Pruszyńskiego postawy i zdania swojego nie zmienił nawet po tajemniczym wypadku samochodowym, w którym zginął autor Hrabiego Wielopolskiego. „Był on pierwszym zdrajcą, i śmierć nie może zmienić tego słowa (…). Być może Bolszewicy go sprzątnęli. Ale przecież zanim go sprzątnęli, zamordowali miliony innych, miliony Polaków. I mimo to Pruszyński służył im, pisał ku ich chwale i opływał w dostatki przez nich mu dane”192.

Bezkompromisowo rozprawiał się z krajowymi literatami wspominany Hemar. W satyrykach swoich nie tylko wypominał im konkretne winy, ale także prawie zawsze opatrywał swe liryki w konkretne nazwiska odbiorców. W Naradzie satyryków wymienia prawie wszystkich spośród tych dawnych kolegów, którzy oddali swój talent na usługi reżimu. Tam zarzuca im przede wszystkim współpracę z władzą, nagłą zmianę dawnych poglądów, świadomość własnego zachowania oraz – związaną z nimi – mierną literacką twórczość:


„W pierwszym rzędzie – Putrament. Choć pośredni pisarz,

Lecz komunista przedni. Więc pisarz – komisarz (…)

Dalej Tuwim. Niestety, zmienił się mistrz pióra,

Bo kiedyś miał na twarzy myszkę. Dziś ma szczura (…)

I Gałczyński, Konstanty, z duszą Ildefonsa.

Co kiedyś kąsał, liże. Co lizał, dziś kąsa (…)

A tam, z tyłu, Słonimski siedzi wśród czeladzi.

Od dawna nic nie pisze, tylko drugim radzi (…)

Na nic talent poety, gdy on w takiej roli

Że jest obrońcą gwałtu, lokajem niewoli (…)

Rzecz ciekawa – każdy z nich, w tej ciszy –

Wie, że o tym tak mówię. I każdy mnie słyszy”193

Innym twórcą zarzucającym „kolegom z kraju” przede wszystkim zakłamanie historii jest również Jan Lechoń, który w swoim Dzienniku (w zapisie z roku 1951) ocenia między innymi książkę Kazimierza Brandysa Troja miasto otwarte jako „ohydny smród zgnilizny umysłowej i moralnej, do której bolszewicy w pięć lat zdołali doprowadzić pozostałe w Polsce drugie, trzecie szeregi pisarzy. Literatura »kapo« z obozu koncentracyjnego, płatnego szpicla, nie ma na to określeń”194.

Oczywiście pojawiały się również głębsze analizy zachowań krajowych literatów i związana z nimi bardziej wyrafinowana, subtelniejsza krytyka. Sztandarowym dziełem rozprawiającym się z reżimem oraz z biorącymi w nim udział pisarzami jest Zniewolony umysł Czesława Miłosza. Dzieło to warte jest poddania go szczegółowej analizie z tego względu, iż jest nie tylko artystycznie na bardzo wysokim poziomie, ale również politycznie stanowi wyraz autentycznych przemyśleń, pozbawionych fanatyzmu, pełnych głębokich refleksji. Bolesław Bolecki, który o owej książce przeprowadził rozmowę z samym Miłoszem uważa, że „warto czytać »Zniewolony umysł« jako esej, przypowieść parabolę, lub nawet jako powieść biograficzną. To rzecz o ludzkiej duszy, o namiętnościach i ambicjach, o zakłamaniu i prawdzie, o okrucieństwie człowieka i historii oraz o ludzkiej komedii pomyłek. A także – o manipulacji cynicznie dokonywanej na języku, pojęciach, uczuciach, wartościach, a wreszcie na ludziach. W swym najgłębszym sensie »Zniewolony umysł« jest zakamuflowanym traktatem moralnym i historiozoficznym: czytelnikom zachodnim wyjaśnia mentalność wschodnioeuropejskich intelektualistów doby stalinowskiej, a samemu autorowi pozwala wyrzucić z siebie resztki trujących jadów oszalałej doktryny”195. Za bohaterami powieści stoją konkretne osoby z literackiego środowiska PRL-u. Nie jest to jednak bezkompromisowe obnażenie konkretnych postaw, ale przede wszystkim próba ich zrozumienia. Społeczeństwo ujęte jest przede wszystkim jako ogłupiałe, indoktrynowane, zastraszone, żyjące w ciągłym absurdzie. Spośród niego wywodzą się także literaci, intelektualiści, „kwiat” ów społeczeństwa. Sposobowi, w jaki odniósł się do nich Miłosz, warto poświęcić nieco więcej miejsca.

Jednym z bohaterów Zniewolonego umysłu, dość szczegółowo opisanym, jest Alfa-czyli moralista, rozpoznany jako Jerzy Andrzejewski. Miłosz przedstawia go jako człowieka usilnie potrzebującego jakiejkolwiek wiary, przed wojną – katolika, ale katolika wciąż poszukującego. Jego potrzeby obejmowały także potrzebę bycia moralnym, i to moralnym pisarzem. Te dwie cechy miały tworzyć nieporównywalną z niczym kompilację, w którą Alfa wierzył. W trakcie wojny „realizował z powodzeniem swój ideał pisarza – moralnego autorytetu (…). Jego sądy o tym, jakie postępki są właściwe, a jakie niewłaściwe, uchodziły w kołach literackich za rodzaj wyroczni i zwracano się do niego często z prośbą, aby rozstrzygnął, czy ktoś nie wykroczył poza zasady niepisanego, patriotycznego kodeksu”196. Autor próbuje więc znaleźć odpowiedź na to, dlaczego akurat taki typ człowieka uległ władzy ludowej i jej jawnym moralnym fałszerstwom. Sugeruje na przykład możliwe poczucie winy Alfy za pisane przezeń opowiadania, pełne postaw lojalności i prawości, które czytane były przez młodych ludzi, którzy następnie ginęli masowo w warszawskim powstaniu. „Zaiste, on był jednym z odpowiedzialnych za to, co się stało. Czyż nie widział wpatrzonych w siebie oczu młodzieży, kiedy czytał swoje opowiadania na potajemnych wieczorach autorskich?”197. Dlatego też, konkluduje Miłosz, nie było co obwiniać Rosjan, trzeba było, zdaniem Alfy, naprawiać co się dało. „Pisarz stał w obliczu nowych obowiązków. Jego książek czekało ludzkie mrowisko wyrwane z odrętwienia, przemieszane wielkim kijem wojny i społecznych reform (…). Nie należy więc dziwić się, że Alfa, jak większość jego kolegów, oświadczył od razu, że chce służyć nowej Polsce, która właśnie powstawała na gruzach dawnej”198. Jednakże, nie tylko „czysta wiara”, ale i zgubna mitomania zgubiła wedle Miłosza Alfę-Andrzejewskiego. Chciała postawy idealnej, postawa przegrana zaś, którą był wojenny patriotyzm, ze względu na swoje przegranie właśnie nie mogła taka być. Zdaniem autora Zniewolonego umysłu racjonalizm miał dla Alfy krzyżować się z mistyką i dlatego tylko komunizm mógł, jako ideologia wygrana, pozornie racjonalistyczna i mistyczna naraz, pełnić rolę jego aktualnej religii. Potrzeba fideizmu oddalała go od prawdy – i to głównie zarzuca Miłosz literatom krajowym na przykładzie opisanego pod postacią Alfy Andrzejewskiego. Bo – co jednak z punktu oskarżycielskiego przyznawał przyszły noblista – „Tylko namiętność prawdy mogłaby uchronić od stania się tym, czym się stał199. Kiedy zaś „namiętność prawdy” zagłuszona została przez „potrzebę wiary” – nastąpiła zgoda pisarza na życie w zakłamaniu.

Z innymi zarzutami – i z innym rodzajem usprawiedliwienia – spotka się w Zniewolonym umyśle Beta, Tadeusz Borowski. Przede wszystkim daleki był on od charakterystycznego dla Andrzejewskiego poszukiwania moralnej czystości. „Beta nie miał żadnej wiary – ani wiary religijnej, ani innej – i miał odwagę w swoich wierszach przyznać się do tego”200. Jeszcze przed powstaniem, a nawet przed swoimi przeżyciami w Oświęcimiu widział, według Miłosza, więcej i lepiej od otaczającej go młodzieży. „Ich patriotyczny zapał do walki z Niemcami wydawał mu się czysto irracjonalnym odruchem (…) próbował przyciskać ich do muru pytając, jakich wartości chcą bronić i na jakich zasadach zbudowana ma być przyszła Europa. Nie dostawał na to zadawalającej odpowiedzi. Oto jądro ciemności: nie tylko żadnej nadziei wyzwolenia, ale żadnej wizji jutra”201. Faktycznie, w swoich poezjach Borowski nie pozostawiał złudzeń co do swojej postawy:


(…) Nad nami noc. Goreją gwiazdy,

dławiący, trupi nieba fiolet.

Zostanie po nas złom żelazny

I głuchy, drwiący śmiech pokoleń”202

Koleje historii oraz pobyt w obozie koncentracyjnym tylko pogorszyły negatywny obraz świata Borowskiego. W obozie nauczył się na przykład, że aby przeżyć, trzeba pozbyć się skrupułów, że solidarność więzienna jest mitem, a człowiek nigdy nie będzie względem drugiego człowieka prawdziwie bezinteresowny. Właśnie posiadaniem takich przekonań na temat ludzkiej kondycji tłumaczył Borowskiego Miłosz. „Nihilizm Bety wynikał z pasji etycznej, z zawiedzionej miłości do ludzi (…) Był jedną rozjątrzoną raną, bezlitosny i nietolerancyjny”203. To umożliwiło mu krótką karierę piewcy komunizmu, nadal nie dzięki wierze w tenże komunizm, ale dzięki brakowi wiary w cokolwiek innego. „Partia odkryła, że jest w nim rzadki i cenny skarb: prawdziwa nienawiść (…). Gnała ona naprzód bezużytecznie: cóż prostszego, jak skierować jej bieg w pożądanym kierunku (…) Cóż za ulga: nienawiść użyteczna, nienawiść w służbie społeczeństwa”204.

Dodatkowo, filozofia komunistycznie interpretowanego marksizmu pozwalała wątpiącemu w kondycję człowieka „Becie” na „nagły skok ponad gatunek ludzki, na zobaczenie ludzkiego gatunku jako materiału Historii”205. Poświęcając cały rozdział Borowskiemu Milosz tworzy jego obraz jako jednocześnie potępionego i usprawiedliwionego, stara się go rozumieć, ale jednocześnie wciąż go ocenia. Najistotniejsze jednak, co wyłania się z tego obrazu, to przypomnienie, że komunizm i stalinizm tworzyli w większości swojej ludzie skażeni wojną, pozbawieni przez historię skrupułów. W obliczu bezkompromisowych nagonek na każdego pozostałego w kraju literata, postawę Miłosza jako narratora Zniewolonego umysłu odczytać można głównie jako usprawiedliwiającą.

Mniej wyrozumiały jest Miłosz dla Gammy, bohatera, który obrazować ma postać Jerzego Putramenta. Przed okresem stalinizmu Gamma był – wedle narratora Zniewolonego umysłu – nacjonalistą i antysemitą. Nigdy, co daje się wyczytać z kart utworu, nie darzył go autor szczególną sympatią. „Pamiętam naszą rozmowę o rasizmie (…). Mówił o krwi i ziemi, o tym, że władza w państwie powinna należeć nie do ogółu obywateli, niezależnie od ich rasy i rodzimego języka, ale do narodu panującego, który powinien dbać, aby jego krew nie została skażona”206. W okresie stalinizmu zaś równie żarliwie oddał się nowej sprawie i nowej wierze. Powodem mógł być strach – przytoczona jest tu historia o dobrowolnym podpisaniu odezwy przeciw kolegom: „Gamma zaczynał wtedy swoja karierę (…). Jego odruchy były prymitywne, nie umiał działać chytrością. Miał się tego jeszcze nauczyć”207. Brak zrozumienia dla Gammy-Putramenta jest bardzo wyraźny, eksponowane są przez Miłosza takie jego cechy jak zakłamanie, prymitywizm, cyniczny spryt. W miejscu tym zaryzykować można stwierdzenie, że gdy dopiero na tle szczerych prób zrozumienia i usprawiedliwienia krajowych poetów pojawia się osobowość, dla której trudno znaleźć choć cień wyrozumiałości, dopiero wówczas ocena i krytyka takiego kogoś zyskuje na rzetelności. Charakterystyczne dla ocen Miłosza jest bowiem wyważenie oraz próba odseparowania personalnych żali od faktycznych przewinień opisywanych przezeń postaci. Tu znamienny jest fakt, że nawet dla ostatniego z bohaterów Zniewolonego umysłu, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (Delty), autora wspominanego, krzywdzącego Poematu dla zdrajcy, znajduje narrator więcej zrozumienia niż dla Putramenta. Ten akt również powinien poddany być refleksji.

Swoją opowieść o Gałczyńskim Miłosz rozpoczyna sformułowaniami, które świadczą o pewnym podziwie dla twórcy teatrzyku Zielona gęś. Poezja Delty „nie była podobna do niczego w Europie z pierwszej połowy dwudziestego wieku”, zaś jego osobowość, mimo iż ukształtowana także alkoholizmem „otoczona była legendą”208. Gałczyński, tworzący zawsze maksymalnie groteskową literaturę sam żył więc w świecie, w którym obowiązywały inne prawa niż w realnej rzeczywistości. Na studiach wsławił się tym, że napisał pracę o poecie, który nigdy i nigdzie nie istniał. Natomiast zawsze gdy pisał coś o sobie, w sposób dowolny zmieniał swoją biografię: jego ojcem raz był ksiądz, raz właściciel restauracji, przodkami – albo Czesi albo Rosjanie. Według Miłosza piśmiennictwo Gałczyńskiego, mimo niezwykłego humoru, było jednak tragiczne i katastroficzne. I właśnie tym, jakkolwiek nie wydawałoby się to dziwne, autor Zniewolonego umysłu tłumaczy „polskiego króla nonsensu”. Jedyny sens widział on w absurdzie. Być może dlatego wrócił do kraju – za granicą, gdzie znalazł się po pobycie w niewoli niemieckiej „zmieniał się w zwyczajnego, ubogiego uchodźcę, na którego bufonady – i w zachowaniu się, i w wierszach – nikt już nie zwraca uwagi”209. Po powrocie pisał optymistyczne, prosowieckie liryki, zawsze na czasie i na temat, ale wciąż groteskowe. Z wycieczki z Moskwy zaś przysyłał w różnego typu korespondencji pełne zachwytu relacje, między innymi nad tym, że stolica ZSRR tonie w pomarańczach niczym Sycylia. Oczywiście, co przypomina Miłosz, Gałczyński nie troszczył się o zgodność swoich fantazji z rzeczywistością. Autor Zniewolonego umysłu nie pochwala takiej postawy, nie zachwyca się nią. Ale przyznaje, że była to sztuka, w stosunku do której wszyscy byli bezsilni. „Niełatwo byłoby odgadnąć jakie były naprawdę jego intencje. Nie należał do ludzi, co do których da się stwierdzić, że kłamią, czy też mówią prawdę (…). Poruszał się w innym wymiarze”210. Czy „poruszanie się w innym wymiarze” uznać za usprawiedliwienie, trudno powiedzieć. Na pewno jest to jednak konsekwentnie powtarzająca się próba zrozumienia innych postaw.

W Zniewolonym umyśle Miłosz nie odwołuje się jednak do tych, którzy najbardziej zawzięcie szkalowali jego nazwisko – Słonimskiego czy Brandysa. Sam tłumaczył to następująco: „Jeśli dodać specyficznie polskie ssanie w dołku i przejmowanie się wszystkim, wynikiem byłoby angażowanie się w personalne kąsania, jakaś kroniczka Kisiela”211. Dlatego też wybraną przezeń drogą było faktycznie usiłowanie zrozumienia, ewentualnie – milczenie. Warto zauważyć, że „zrozumienie” w ogóle dalekie jest jeszcze od usprawiedliwienia. Dlatego nawet ci emigranci (do których należało zwłaszcza środowisko paryskiej „Kultury”), którzy chcieli utrzymać kontakty z krajem i w miarę możliwości orientować się w jego politycznej i literackiej sytuacji, wcale nie pozostawali względem niej bezkrytyczni. Ten sam Herling-Grudziński, który apelował o wychwycenie wśród komunistycznych frazesów „prawdziwej rozpaczy” krajowych literatów, nie mógł jednak zgodzić się na jawne przekłamania. Dlatego też nie ukrywał w swoich krytycznych pismach, że, na przykład, „od pierwszej do ostatniej stronnicy książka Andrzejewskiego zbudowana jest na nieuczciwych przesłankach ideologicznych i tendencyjnie zniekształca rzeczywistość”212. Jednocześnie zaś usiłował pojąć dlaczego tak jest. I, wbrew wielu innym intelektualistom, nie usiłował dopatrywać się w krajowych pisarzach nadmiaru wiary, ale właśnie jej braku. „Właściwie można już mówić o głębokim kryzysie poglądów na literaturę w kraju, który nastąpił po kryzysie samej literatury krajowej. Pisarze zadają sobie pytania czym jest twórczość poetycka, czy i jaka jest użyteczność dzieła literackiego, czy warto w ogóle pisać (…). A kiedy pisarze zadają sobie takie pytania to znaczy, że stracili lub tracą wiarę w celowość tego, co robią”213.

W literaturze emigracyjnej często zdarzało się, że pisarz krajowy pokazywany był nie tyle wprost, co poprzez kontrast z tym intelektualistą, który świadomie wybrał życie poza socjalistyczną ojczyzną. Innymi słowy, polscy twórcy emigracyjni ukazywali siebie w sposób niepozbawiony swoistej dumy z własnego postępowania. Tym samym była to już pewna ocena intelektualisty krajowego. „W świetle dotychczasowych ustaleń historycznych kategoria »dobrego Polaka«, propagowana przez literaturę romantyczną, uległa jednak pewnej modyfikacji. To już nie każdy Polak zabiegający o dobro ojczyzny był »dobrym« Polakiem. Literatura emigracyjna wytworzyła bowiem swoistą mitologię »lepszego« Polaka, wedle której Polak-emigrant ma wpisaną w swój status rolę strażnika polskości, obrońcy wartości narodowych i moralnych. W stosunku do rodaków w kraju cechuje go poczucie wyższości, swego rodzaju misji czy posłannictwa”214. Na stanowisku takim stał na przykład Tymom Terlecki głosząc, że „(…) emigracja polityczna (…) to jest głos instynktu wolności, to jest akt wiary w wartości moralne życia, to jest gest prometejskiej woli”215.

W myśl takiej postawy emigrant był „lepszy” z tego względu chociażby, że nie dał się zwieść fałszywej retoryce komunistycznej i umiał spojrzeć ponad nią. Dzięki temu miał – przeciwieństwie do literata z PRL-u – właściwy ogląd rzeczywistości i słuszne spojrzenie na politykę i historię. W wierszu Rok 1945 tak pisał o Adamie Ważyku Czesław Miłosz:


„(…) Słowa ich w pięknych stolicach te same od Wiosny Ludów

Ale nie oni odgadli co będą odtąd znaczyły”216.

Dlatego też, w myśl powyższej zasady, ten pisarz, który uległ fałszywej wierze, lub, co gorsza, w sposób świadomy zakłamywał historię, uważany był przez literackich uchodźców za człowieka, który nie miał żadnego moralnego prawa do udzielania emigrantom jakichkolwiek rad. Sprzeciwiając się krajowym nawoływaniom do powrotu z uchodźctwa, Marian Hemar drwi w cytowanym już Wierszu do poety reżymu:


„(…) Więc on z tej patriotycznej troski

Drogę powrotu im wytycza

To znów ta szelma Kuklinowski

Nawraca pana Babinicza”217

Nawet w tej literaturze emigracyjnej, która stara się odciąć od rywalizacji prowadzonej między pisarzami „krajowymi” a „zagranicznymi”, mimo braku przekonania o misji i naprawie historii, bohaterami-uchodźcami są jaki jednak głównie kontestatorzy, czy nonkonformiści, patrzący na świat z dystansem, nieulegający wariactwu historii. Postawy te zauważyć można u Wańkowicza, Bobkowskiego (chociażby w pisanych jeszcze przed wojną Szkicach piórkiem), czy Gombrowicza (Dzienniki, Trans-Atlantyk).

Czasem przewijają się także pełne krytycyzmu uwagi na temat poziomu socrealistycznych dzieł. One także są składową pewnego etosu, który wykreował obraz „emigranta jako lepszego Polaka”. Dlatego też najlepszą puentą obrazującą po pierwsze konkretne stanowisko, po drugie zaś ogóle przekonanie literatów emigracyjnych na temat twórców krajowych, jest znów jeden z fragmentów pewnej satyry Hemara:


„(…) Ludzie – nie bądźcie dziecinni!

Ja satyryk nie lepszy, nie gorszy niż inni.

Gdy mój wiersz rwie z kopyta, a wasz na pysk pada –

To nie moja zasługa, ani wasza wada.

Gdy mój wiersz wasze wiersze w puch i proch rozpieprza –

Ja nie lepszy poeta. Moja sprawa lepsza!”218.



komentarze

Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.