www.eprace.edu.pl » wojna-literacka » Poetycka walka z emigracją: zły bohater, gorszy Polak » Obraz emigranta w twórczości polskich pisarzy

Obraz emigranta w twórczości polskich pisarzy

Począwszy od lat czterdziestych, kiedy to wraz z zakończeniem działań wojennych rozpoczął się w Polsce Ludowej proces ideologicznej „aneksji” kultury, pojawiły się w literaturze pewne plastikowe wzorce, wedle których powstawało wiele prozatorskich czy poetyckich tekstów. Wzorce te charakteryzowały się swoistym „zestawem” rzeczy, zdarzeń, postaw, ludzi, czy przekonań, które z góry osądzone były jako złe. Wszystko, co nie odpowiadało nowej władzy lub było dla niej realnym czy ideologicznym zagrożeniem, należało – przynajmniej oficjalnie – eliminować.

Tematem wciąż obecnym w polityczno-ideologicznych sporach był drażliwy temat emigracji literackiej. „Inżynier dusz”, wolnomyśliciel przebywający z własnej woli poza granicami „nowo powstałego socjalistycznego raju”, był dla władz komunistycznych szczególnie niewygodny. Dlatego też, głównie za pomocą pozostałych w ojczyźnie ludzi pióra, dygnitarze starali się propagować wizerunek emigranta-uciekiniera, emigranta-tchórza, uchodźcy-dorobkiewicza, który udaje się na bogaty zachód po to, aby nie brać udziału w powszechnej odbudowie kraju, szerzeniu oświaty, kultury itd. Literacki obraz Polaka na obczyźnie w podobnej tonacji był też przeciwstawiony „świadomemu politycznie” patriocie zamieszkującemu PRL. Uformowało się tym samym nowe znaczenie słowa „patriota”. „Upowszechnia się ideał jednej ojczyzny, jedynego patriotyzmu w odniesieniu do Polski Ludowej (…). Powstaje więc biało-czarny układ: patriota (prawdziwy patriota), antypatriota, wróg, reakcjonista, wrogi i »podejrzany element«. Najbardziej pejoratywnymi określeniami nazywa się emigrację, poczynając od »zdrajców narodu«, a kończąc na »sprzedawczykach«, »sługusach amerykańskich«, »faszystowskich klikach«”156.

Obraz emigranta głównie był więc elementem czysto propagandowym. Uchodźca był kimś z zasady złym i nie zasługującym na żadną taryfę ulgową. Takim wizerunkiem posługiwali się ci literaci krajowi, którzy w sposób bezwzględny przyporządkowali się „artystycznym” zaleceniom nowej władzy. I tak, dla przykładu, zgodnie z reprezentowaną przez siebie „szkołą myślenia”, Wiktor Woroszylski mówił o „bankructwie ideowym” uchodźców, nazywając ich również „agentami obcego wywiadu”. Podobnie Julian Stryjowski, który pod pojęciem „emigracja” rozumiał traktowaną w sposób zbiorczy grupę ludzi pióra oraz polityków, pisał, iż „cały Rząd Londyński to „wilkołaczy pomiot, który trzeba wytępić”157.

Pominąwszy jednak dość niskie moralnie i artystycznie ataki za nic, charakteryzujące się jedynie obraźliwymi porównaniami, emigrantom zarzuca się także konkretne przewinienia. Niektóre z nich wydają się z perspektywy czasu absurdalne, inne zaś skłaniają do refleksji.

Literatów nieobecnych w kraju obarczało się między innymi odpowiedzialnością za niedoskonałość ustrojową II Rzeczpospolitej. Racjonalnym wytłumaczeniem takiego ataku może być następujący schemat myślenia: skoro, zamiast budować nowy ład, uchodźcy polityczni i literaccy oglądają się z nostalgią za siebie, oznacza to, iż wciąż pochwalają stan panujący w dwudziestoleciu międzywojennym. Dwudziestolecie zaś – co zostało już zaakcentowane – było dla wielu intelektualistów, szczególnie pochodzenia żydowskiego, okresem trudnym do zaakceptowania. Dlatego też wszelkie podejrzenie, że rzeczywistość owa może wrócić, budziło pozorny bądź autentyczny sprzeciw. Emigrant stawał się wtedy wrogiem, bo siłą rzeczy, reprezentował to, co minione, przestarzałe i – co pokazała historia – w pewnej mierze także niebezpieczne. Oficjalne zaś nawoływania londyńskich literatów do tego, aby przywrócić stary ład, budziły u niektórych autentyczny sprzeciw. W jednym ze swoich wierszy, o znamiennym tytule Do inteligenta uchodźcy, Adam Ważyk wspominał właśnie II Rzeczpospolitą:


„(…) Gdziekolwiek szedłeś, miasta waliły się w gruzy,

pryskał pług w rękach chłopa, nim skibę doorał…

to po latach dwudziestu wyklarował się w burzy

ukrywany przez tobą tych lat posępny morał”158.

W tym samym utworze Ważyk przywołuje II wojnę światową, jako konsekwencję polityki międzywojnia. Zarzuca, że walka nieudolnie prowadzona była właśnie przez tych, którzy Polskę po wojnie opuścili:


„(…) Zamiast wodzów – półgłówki

Zamiast armii – włóczęgi”159.

Emigranci, którzy opuścili budującą się Polskę socjalistyczną, tęsknili za „faszystowską” Rzeczpospolitą i wybrali los mieszkańca „wrogiego Zachodu”, w świadomości niektórych intelektualistów z kraju cierpieli na „fałszywą orientację” polityczną i historyczną. Jak w skrócie ujął to Adam Michnik, środowisko krajowych literatów „dobrze znało obłudę mieszczańską lat trzydziestych, chcieli ją zdemistyfikować, zedrzeć z niej maski, obnażyć, natomiast komunizmu nie chcieli zrozumieć”160.

Nigdy nie będzie można oczywiście stwierdzić na pewno, który z literatów faktycznie przedkładał ustrój komunistyczny nad dominującą na Zachodzie ideologię liberalizmu, który zaś szkalował emigrantów tylko ze względów politycznej asekuracji. Prawdopodobne jest jednak to, że część pisarzy pozostałych w ojczyźnie faktycznie nie ufała „uchodźcom”, widząc w nich przejaw tego, czego nie chciała zaakceptować. Kazimierz Brandys, w eseju Dwie poezje. O emigracyjnych poetach, zarzuca adwersarzom między innymi… rozpropagowywanie informacji o zbrodni katyńskiej. W tonie pezetpeerowskiej retoryki pisze Brandys: „Z tradycją sanacyjnych łgarstw i wzorów goebbelowskiej propagandy podjęto hasło Katynia i kto wie, czy ta nazwa geograficzna w Londynie nie rozbrzmiewała w wierszach polskich w Londynie częściej niż Majdanek, Oświęcim lub aleja Szucha”161. Z perspektywy dzisiejszych świadectw historycznych oskarżenia pisarza wobec emigrantów są oczywiście niesprawiedliwe i obraźliwe. W przypadku Brandysa pewne źródła zdają się wprawdzie informować o tym, że ukrywający się całą wojnę twórca nie wierzył w sowiecką winę „sprawy katyńskiej”162. Mimo to, na zwrócenie uwagi zasługuje fakt, że główny zarzut, jaki stawia Brandys literatom z Londynu jest nie sama wiara w Katyń, ale umyślne przedkładanie tej zbrodni – potencjalnie sowieckiej – nad zbrodnie niemieckie. Podejmowanie bieżących wątków politycznych w literaturze na emigracji i skupianie uwagi na radzickiej dominacji nad Polską, często traktowane było jako „zbyt krótka pamięć” wobec tego, czego dokonywali w okupowanym kraju hitlerowcy. Ci pisarze, którzy jak Brandys doświadczyli głównie okupacji nazistowskiej, nie mogli się z taką postawą pogodzić.

Problematyka emigrancka znalazła swoje odzwierciedlenie także w tematyce krajowej literatury. Ze względu na nieoficjalny charakter tego sposobu „walki”, obrazy uchodźcy są tu łagodniejsze, ale jednocześnie bardziej przemyślane. Poza zarzutami „współpracy z wrogiem” czy „nieświadomością polityczno-historyczną”, emigranci w literaturze pięknej sportretowani są często umyślnie w rolach drugoplanowych lub epizodycznych (w prozie rzadko w rolach głównych) w ten sposób, że między wierszami jakby reprezentują cechy negatywne. Nie są to też zawsze cechy typowo „złe”, częściej pojawia się raczej słabość „uciekiniera”, jego małostkowość itd. Wspomniany Kazimierz Brandys jest autorem czteroczęściowego cyklu prozatorskiego o zbiorczym tytule Między wojnami. Bohaterowie cyklu powiązani są w dość luźny sposób, łączy ich natomiast historyczna spójność fabuły. O ile część pierwsza opowiada o bohaterze warszawskiego getta (komuniście zresztą) i tematycznie jest oderwana od reszty utworów, o tyle druga i trzecia część (Antygona i Troja miasto otwarte) stanowią kompilację zbiorczego obrazu II Rzeczpospolitej i emigracji powojennej. W Antygonie bohater główny, Ksawery Szalej, jest szalbierzem, dorobkiewiczem, właścicielem ziemskim i – wreszcie – kolaborantem. Emigrant Julian, postać wykreowana w Troja miasto otwarte, nieprzypadkowo jest synem Ksawerego. Od początku więc „bycie emigrantem” jest skażone niechlubną rodzinną historią. Nie przez przypadek Julian jest również literatem – fakt ów w sposób oczywisty nawiązywać ma do znajdujących się na uchodźctwie intelektualistów. Swoją twórczość bohater książki traktuje zbyt poważnie. Szukając po świecie „złotych myśli” do swoich esejów, wyraża pogląd, jakoby nawet faszyzm Mussoliniego był dobry, o ile dostarczy mu bodźców do pisarstwa i przyczyni się tym samym do rozwoju literatury. Mimo ambicji Julian do niczego jednak nie dochodzi, dodatkowo wrobiony zostaje w sprawę morderstwa przez amerykański wywiad. Generalnie postać wykreowana przez Brandysa przedstawiać miała emigranta po pierwsze jako kogoś „skażonego genetycznie” (związki z II Rzeczpospolitą), słabego moralnie, ale przede wszystkim naiwnego, szukającego artystycznych bodźców „gdzie bądź” oraz nie rozumiejącego znaczenia historycznej prawdy i faktycznej wartości słowa pisanego.

„Emigrant naiwny”, którego portretowali często krajowi literaci, czasami przybierał postać realną – oczywiście o wiele częściej w publicystyce czy literaturze epistolarnej niż powieściopisarstwie jako takim. Taka forma potrafiła być wbrew pozorom bardziej kontrowersyjna niż jednoznaczne, „papierowe” szkalowanie uchodźców w socrealistycznej poezji. Przykładowo Adolf Rudnicki w opowiadaniu Major Hubert z armii Andersa (z roku 1946) sportretował przebywającego we Francji Józefa Czapskiego. Czapski przedstawiony jest w opowiadaniu jako… wzór bezinteresowności i szlachetności, osoba bezwzględnie pomagająca każdemu potrzebującemu i pokrzywdzonemu. Wszystko zgadzałoby się z tym, co na temat Czapskiego twierdzili także jego emigracyjni przyjaciele, gdyby nie to, że w tekście Rudnickiego Czapski ukazany jest dodatkowo jako osoba, która nawinie dość uwierzyła, że za Katyń odpowiadają Rosjanie. Co gorsza, Czapski (wciąż w wersji Rudnickiego) orientuje się po czasie, że uległ niemieckiej propagandzie, jednak nie miał jak odkręcić swojego błędu i wrócić do kraju163. Farsa zapoczątkowana przez Rudnickiego posunęła się dalej. Jedni krytykowali go za to, że zbyt łatwo usprawiedliwia on „błędna świadomość Czapskiego” naiwnością. Inni, na przykład Adam Ważyk, cieszyli się, że opowiadanie Rudnickiego dało nieszczęsnemu uchodźcy szansę rehabilitacji i „powrotu ze świata urojeń”164.

Naiwność jako cecha charakteryzująca emigranta (oraz związany z naiwnością „brak orientacji politycznej”) przejawiała się również w korespondencji między pisarzami krajowymi, a konsekwentnie obawiającymi się powrotu literatami pozostałymi za granicą. Objawiać miało się to nie tylko w złudnej wierze w zachodnie mocarstwa, ale także w nieuzasadnionych wizjach na temat stanu rzeczy w kraju. Przykładowo, w liście do Józefa Wittlina, Tuwim przedstawia „nową sytuację” następująco: „Możesz być w Polsce tym, czym jesteś, nikt Ci w »światopogląd« nie będzie zaglądał. Oczywiście, jeżeli zaczniesz działać przeciw rządowi, jego zarządzeniom politycznym itd. (…) pójdziesz do więzienia. Ale przecież Ty nie jesteś polityk, ale Józio Wittlin, pisarz (…). I nie myśl, jak myślą durnie, że Cię ktoś będzie zmuszał do pisania tych, a nie innych utworów. To tylko zrozpaczeni durnie rozsiewają te plotki”165. „Zrozpaczonymi durniami” mieli być oczywiście emigranci, postacie z lekka histeryczne, wyolbrzymiające każdy stan rzeczy i źle interpretujące sytuację własnej ojczyzny. W podobnym tonie pisał do przebywającej w Szwecji żony Marii, Tadeusz Borowski: „Nie wierz temu, co piszą o Polsce, jest w tym dużo histerii i niezdrowego niepokoju, zupełnie niepotrzebnego (…). Pisałem Ci, dlaczego wróciłem. Powtórzę Ci raz jeszcze: uważam, że dobrze uczyniłem. Ten kraj trzeba zobaczyć, żeby weń uwierzyć”166. Również publicysta Dominik Horodyński, przekonując Wańkowicza w roku 1955 do powrotu, rysuje mu obraz rzeczywistości zagranicznej tak, jakby sam zainteresowany nie miał na jej temat wiele do powiedzenia: „Dalszy pobyt w USA jest absurdem. Miałby Pan tutaj szerokie możliwości wydawnicze (poczynając od »Tworzywa«) i świadomość, że jest tu Pan potrzebny, że jest na właściwym miejscu. Paryska rozmowa z Giedroyciem i Kocikiem Jeleńskim utwierdziła mnie, że z tymi obłąkańcami nie będzie mógł Pan dłużej wytrzymać”167.

Prawdą jest, ze o ile emigrant będący uciekinierem wojennym mógł przedstawiony być w literaturze i publicystyce jako postać naiwna, o tyle uciekinier świadomy, który dopiero w kilka lat po wojnie zdecydował się zamieszkać za granicą – nie miał podobnej możliwości. Innymi słowy, samo pozostanie za granicą było jeszcze możliwe do „rozgrzeszenia” lub przynajmniej usprawiedliwienia, ale wyjazd „ukartowany” potępiony musiał być już jednoznacznie. Najbardziej charakterystycznym wydarzeniem polityczno-literackim był natężony, przeprowadzony na ogromną skalę i zbiorowy niemalże atak na Czesława Miłosza, który opuścił swoją ojczyznę już w okresie jej „socjalistycznej stabilizacji”. W styczniu 1951 roku Miłosz został mianowany I sekretarzem ambasady PRL we Francji. Po przyjeździe do Paryża poeta nie objął jednak swego nowego stanowiska, ale zwrócił się do władz francuskich z prośbą o polityczny azyl. Emigracja przyszłego noblisty sprowokowała sieć dyskusji, a nawet personalnych żalów, ale przede wszystkim stała się przyczynkiem do wzmożonej nagonki na samą ideę emigracji. W osobie Miłosza piętnowano „najgorszą” formę ucieczki, a więc uchodźctwo świadome i przemyślane: akt Miłosza, człowieka, który opuścił Polskę Ludową po sześciu latach jej oficjalnego istnienia, urastał do rangi czynu niewybaczalnego. Przyczepiona doń etykieta „zdrajcy” stała się dla przyszłego noblisty niemalże emblematem. Liczne zaś działania propagujące jego negatywny wizerunek powielane były już nie tylko przez poetów związanych z władzą, ale przez wybitnych ludzi pióra z okresu jeszcze międzywojennego i, dodatkowo, przez niedawnych przyjaciół.

Sztandarowym utworem jest w tym wypadku paszkwil napisany przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, pt. Poemat dla zdrajcy. W Poemacie… Gałczyński zestawia swoje własne, „patriotyczne” podejście do kraju z podejściem kogoś (w domyśle: Miłosza), kto kraj opuścił i tym samym zasługuje na najgorszą ocenę ze wszystkich:


(…) tutaj wszystkie moje gałęzie i konary

pośród których odpoczywam jak chmura.

A ty jesteś dezerter.

A ty jesteś zdrajca.

(…) Uch, przebolałem ja tę sprawę,

jakby mnie batem bili,

klnę się na matkę i Warszawę,

że to mnie jeszcze boli;

a ja sądziłem: minie, przejdzie,

że jakoś ból wypielę –

a ty mi ciągle z dna pamięci

wypływasz jak topielec – (…)168.

W podobnym tonie utrzymana zostało opowiadanie Kazimierza Brandysa Nim będzie zapomniany, czy też niektóre wypowiedzi Jarosława Iwaszkiewicza, długoletniego przyjaciela Miłosza. W końcu – posługując się w tym miejscu sformułowaniem zaczerpniętym z artykułu Anny Bikont i Joanny Szczęsnej – „atakowanie Miłosza stało się rytualnym gestem potwierdzającym prawomyślność”169. W prasie wyjątkowo ostre, żeby nie powiedzieć „drastyczne” ataki, będące dodatkowo atakami „oficjalnymi”, przepuszczał na przyszłego noblistę Antoni Słonimski: „Warto zastanowić się, co się stało z pięknym słowem patriotyzm – pisał w organie prasowym „Nowa Kultura” – do jakiego samozaprzeczenia i splugawienia doszło ono w ustach emigracyjnej kilki londyńskiej, gdy tym słowem próbują oni pokryć swój akces do zbójeckiego, hitlerowsko-amerykańskiego paktu w Bonn”170. Swoje trzy grosze dorzucał także Roman Bratny pisząc, że „Artysta, który motywuje swą ucieczkę miłością do sztuki, to żołnierz, który motywuje ucieczkę miłością ojczyzny. To kłamca”171. Z kolei wspomniane opowiadanie Brandysa Nim będzie zapomniany, nie zawiera nazwiska przyszłego noblisty, ale kreuje w sposób dość jednoznaczny bohatera opowiadania, niejakiego Wejmonta: „Ta mysz uciekła z prawdziwie trudnego kursu. Nie róbcie z niego ideologa, to mysz. Za rok nie starczy mu śliny, żeby na nas pluć”172.

Oczywiście zdarzało się, że literaci, nawet członkowie podporządkowanemu Partii ZLP, byli ostrożniejsi w swych osądach, bardziej powściągliwi. Zbigniew Kubikowski tak odnosi się do wspominanego, brutalnego ataku autorstwa Słonimskiego, którego ofiarą padł Miłosz: „Jest to artykuł Słonimskiego tak haniebny, że czegoś równie obrzydliwego na ten temat nie czytałem nigdy. To nawet wszystkie Nim będzie zapomniany i tym podobne są łagodną piosenką”173. Nie wszyscy zatem stosowali formę zmasowanego ataku wyrażanego w formie wyzwisk i oskarżeń. Dość zastanawiający jest również jeden z poetyckich utworów Iwaszkiewicza, za odbiorcę którego uznany jest również Miłosz:


(…) Zazdroszczę ci, żeś strząsnął ze stóp proch ojczysty,

Z ostępów się wyzwolił, żagarów wileńskich,

I stoisz ponad wszystkim, święty Kasjan czysty,

O którego spór wiedzie siedem miast nadreńskich”174

Niechęć do emigracji i związane z tą niechęcią wykreowane przez krajowych literatów wizje Polaka-uchodźcy, nie zawsze zresztą przybierały postać czystej propagandy. Czasem były wręcz wyrazem nieudawanej, szczerej niechęci. Jako takie były mniej nacechowane emocjonalnie, mniej „literackie” nawet, ale za to bardziej wyważone i przemyślane. W takich momentach emigranci jawią się bardziej jako ci, którzy nie rozumieją i nie chcę rozumieć sytuacji w Polsce. Spojrzenie takie pojawia się przez cały okres „wojny literackiej”, a nawet długo po jej zakończeniu. Przybierał także różne formy, od dramatycznego zawołania Brandysa: „Tylko ci, którzy powrócą, potrafią z czasem nas zrozumieć. Tamci nie zrozumieją nas nigdy. Ani nas, ani Ojczyzny”175, po pełne refleksji wypowiedzi prywatne. Iwaszkiewicz na przykład, w liście z początku 1950 roku, w sposób następujący żalił się Miłoszowi na paryską „Kulturę”: „Cóż za bezbrzeżna naiwność, a raczej głupota. Im się wydaje, że można błam futra schować do szafy i wyciągnąć po 20 latach, i uszyć sobie z niego takie samo jak przedtem futro. Nie, nie ma innej drogi jak nasza, widzę to z każdym dniem wyraźniej, a że są ciernie na tej drodze i że chwilami jest ciężko, no, to gdzie i kiedy nie było ciężko”176. Wypowiedź ta powinna w zasadzie dać czytelnikowi do myślenia. Nawet bowiem pośród tych emigrantów, którzy usiłowali utrzymać ścisłą współpracę z krajem, niemożliwością była przecież pełna orientacja w tym, co w tymże kraju dokładnie dzieje się. Przekonanie o tym, że lepiej zorientowani są w rodzimej polityce twórcy zamieszkujący Polskę, było przekonaniem powszechnym. Nawet krajowy opozycjonista współpracujący korespondencyjnie z „wrogą systemowi” paryską „Kulturą”, Stefan Kisielewski, kierował do Giedroycia następującą uwagę: „Ja jestem politykiem, a Pan tylko kibicem, który zajmuje się literaturą i takim sobie gadaniem. Ale politykę robimy my”177.

Pisarzy krajowych w naturalny sposób obrażać musiały także pewne oficjalne postawy twórców przebywających za granicą. Przykładem może być chociażby wspominana rezolucja o izolacji literatury emigracyjnej, uchwalona w Londynie w roku 1947 i powtórzona w kolejnej dekadzie. Oficjalnie komentarz do ustawy brzmiał: „pisarze emigracyjni w sposób dla nikogo niezrozumiały i lekkomyślny zrywają duchową łączność z krajem oraz pragną bojkotować nie narzucony Polsce reżym, ale w ogóle całe życie kulturalne Kraju. Tym niegodnym chwytem zamierzono nie tylko podkopać zaufanie umysłowej inteligencji w Kraju do pisarzy na obczyźnie, ale także zohydzić w oczach społeczeństwa całą emigrację”178. Pominąwszy kwestię przesadnej retoryki wyżej przytoczonej odpowiedzi na rezolucję, nie powinno raczej dziwić nikogo uczucie urazy, które wiązało się w podjętym w Londynie postanowieniem podzielenia twórców na „tych stąd” i „tych stamtąd”. W swoich Dziennikach komentowała to również Dąbrowska: „Był list od p. Jerzego [Stempowskiego] i numer »Wiadomości« londyńskich z potępieniem dla pisarzy emigracyjnych drukujących w kraju. P. Jerzy komentuje to jako nieprzyzwoitość. To stanowisko p. Jerzego przynosi mi ulgę. I ja też sądzę, że to nie tylko nieprzyzwoitość, ale i bezczelność ludzi, który powinni być o wiele skromniejsi. Łatwe uchylenie się od zniesienia wszystkiego oprócz nostalgii nie jest legitymacją na sędziów »postawy« narodu (…). A oprócz tego Polacy, jeśli nie chcą wzbudzić jeszcze większej odrazy do siebie, muszą dążyć do jak największej spoistości i szukać tego, co ich łączy, a nie podżegać wciąż to, co ich dzieli”179. Pogląd ten owocował również naturalnym przedkładaniem periodyku paryskiego nad londyńskimi „Wiadomościami”: „Najpierw przyszedł listonosz (…) i przyniósł „Kulturę”, miesięcznik wydawany na emigracji. O wiele lepszy poziom niż Grydzewskiego. We wstępie jest potępienie słynnej ustawy emigracyjnej (żeby nic nie drukować w kraju)”180.

Inną sprawą było to, że krajowa polityka kulturalna sprzyjała postawie „odpłacania się pięknym za nadobne”. Wyrazem tego była chociażby dość jednostronna organizacja konkursów literackich. Dla środowisk, które w przeciwieństwie do ośrodka londyńskich „Wiadomości” nie chciały zrywać z krajem, otwarta, klarowna rywalizacja była kwestią dość istotną: pozwalała przede wszystkim zaistnieć dziełu dla rodzimego odbiorcy. Jednym z popularniejszych konkursów było starcie organizowane przez „Przegląd Kulturalny” od roku 1957. W przebiegu rywalizacji literackiej dostrzec można było – co wyartykułował Gustaw Herling-Grudziński – „pewną drażniącą prawidłowość najpierw w zgłaszaniu przez członków jury dzieł autorów emigracyjnych, po to, by w finale je odrzucić na rzecz utworów wydanych w Polsce. Odnosi się także nieodparte wrażenie, że są to ruchy pozorowane, że traktuje się twórczość emigracyjną jak drożdże przyspieszające ferment (…). Bo jak ocenić te zabiegi inaczej, jeśli w kategorii eseju staje Gombrowicz i Stempowski (z emigracji) i Kołakowski (z kraju), a zwycięża esej muzyczny”181.

Generalnie jednak główną taktyką „walki”, jaka przybierana była przez rywalizujących z emigracją krajowych literatów, była taktyka przemilczenia. Znamiennym tego przykładem może być przywołanie napisanego przez Ryszarda Matuszewskiego, już po odwilży październikowej, podręcznika z zakresu historii literatury polskiej. Autor rehabilitował w nim już wprawdzie szkalowaną w okresie stalinizmu kulturę Młodej Polski, ale – jak wypominał mu z Londynu Terlecki – „Miłosz jest wspomniany półgębkiem raz jeden (…). Czy Czuchnowski, ekskomunista, wielokrotnie więziony przed wojną za swoje przekonania, sztandarowy pisarz lewicy utracił wszelkie znaczenie, tylko dlatego, że w łagrze rozczarował się do komunizmu i przebywa na emigracji? W ogóle pobyt na emigracji jest złą marką dla pisarza, automatycznie i gwałtownie zmniejsza jego proporcje. Oto kilka przykładów. Tuwimowi poświęcił Matuszewski 31 stron, Broniewskiemu – 27, Słonimskiemu – 14, Lechoniowi – 2, a Wierzyńskiemu, autorowi kilkudziesięciu książek (…) – 1, dosłownie: jedną stronę!”182.

Kolejną znamienną, ale najtrudniejszą do zinterpretowania postawą krajowych twórców w stosunku do literatów emigracyjnych jest coś, co określić można byłoby mianem „szczerej niechęci bez konkretnego powodu”. W jednym z wpisów w swoich dziennikach, Dąbrowska, bez wyjaśnień, opisuje krótko jak zjawił się u niej Pruszyński: „Po południu przyszedł Ksawery Pruszyński. Dziwna czczość ogarnia w rozmowach z tymi londyńczykami. Nie, po stokroć nie żałuję, żeśmy zostali w kraju”183. Jakiegokolwiek dalszego komentarza na temat przywołanej rozmowy i powodu odczuć negatywnych – brak.



komentarze

Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.