www.eprace.edu.pl » wojna-literacka » Sytuacja polskich literatów na emigracji » Główne kierunki emigracji. Podstawowe trudności literatów tworzących na obczyźnie.

Główne kierunki emigracji. Podstawowe trudności literatów tworzących na obczyźnie.

Polska historia wyjątkowo konsekwentnie splata ze sobą wątki politycznej emigracji z literacką twórczością. Począwszy od wieku XIX tradycja mniej lub bardziej przymusowego udawania się na Zachód objęła nie tylko działaczy politycznych, ale i wszelkiej maści literatów. W sposób szczególny tworzyli oni silne enklawy opiniotwórcze, na odległość wpływając na intelektualne życie kraju w bardziej znaczący sposób niż inne grupy społeczne. Długoletniość przymusowego pobytu za granicą sprawiła z kolei, że w piśmiennictwie polskim ukształtował się zarówno wyraźny podział na literaturę „krajową” i „emigracyjną”, jak i specyficzny wizerunek Polaka-emigranta, nieustannie walczącego o to, co dzieje się w opuszczonej przezeń ojczyźnie. „Oczywiście doświadczenie emigracji nie było tylko i wyłącznie udziałem Polaków, jednak to właśnie oni wytworzyli na wygnaniu niezwykle silny zestaw symboli, odzwierciedlających ich los i etos. Pierwszymi emigrantami, a więc uchodźcami, którzy z przyczyn politycznych musieli opuścić ojczyznę byli [już] konfederaci barscy (…). Ta pierwsza emigracja wzmocniona kolejną falą porozbiorowych uciekinierów przeniosła na obczyznę wypracowany w kraju specjalny kodeks norm postępowania w sytuacji wyboru”99.

Emigrantami lat wojennych i powojennych byli głównie żołnierze, uczestnicy ruchu oporu, powstańcy warszawscy, czy politycy. Ale względnie najaktywniejszą grupę wciąż tworzyli pisarze i poeci. Część z nich – jak na przykład Andrzej Bobkowski czy Witold Gombrowicz – opuściła Polskę jeszcze przed wojną lub też (jak Marian Hemar) w pierwszych miesiącach agresji. Inni, uwolnieni z sowieckich łagrów i wojennej gehenny, przywędrowali wraz z armią Andersa, czego przykładem mogą być takie nazwiska jak Gustaw Herling-Grudziński, czy Józef Czapski. Jeszcze inni (Józef Mackiewicz) pojawili się na zachodzie pod koniec działań militarnych lub nawet w latach pięćdziesiątych (Czesław Miłosz). Emigracja w sposób „falowy” zasilana była także w ciągu następnych lat, czasowo pokrywając się z okresami niepokojów politycznych w kraju. Decyzja opuszczenia Polski Ludowej nie musiała być przy tym decyzją „stałą”. Spośród wszystkich uchodźców niektórzy zdecydowali się po jakimś czasie wrócić do kraju, podczas gdy reszta związała swój los z Paryżem, Londynem, miastami amerykańskimi, diasporą australijską, lub – zupełnie egzotycznie – z Ameryką Południową.

Trudno porównywać sytuację społeczną, polityczną i kulturową literatów w kraju i na emigracji. Poza okolicznościami zupełnie odmiennymi pod względem zakresu wolności, demokracji i innych dóbr nieobecnych w PRL-u, w życiu uchodźcy pojawiają się skomplikowane i trudne do zanalizowania wątki „życia codziennego”. „Emigracja, emigrant, emigranci… – niby rozumiemy te terminy, bo niby wystarczy to rozróżnienie: tu kraj – tam emigracja, tu mieszkaniec kraju – tam emigrant, tu „krajowcy” – tam „emigranci”. A jednak warto sobie uświadomić, że terminy te zawierają zawsze zapis pewnej drogi, ruchu, procesu zachodzącego w przestrzeni i czasie, obejmującego geografię, historię, a także środowisko naturalne, społeczne, cywilizacyjne, kulturowe, biologiczne itd.”100. Należy pamiętać także, iż w analizowanym okresie historycznym nikt z pisarzy i poetów nie próbował z początku na stałe „zadomowić się mentalnie” w nowym, obcym środowisku. Dominująca była raczej postawa przeczekania sytuacji i rozważenia metod działania w zależności od tego, jak potoczy się życie na międzynarodowej arenie politycznej. Jerzy Giedroyć wspomina, że „w środowisku polskim były powszechne złudzenia, że jesteśmy w przededniu trzeciej wojny światowej. Dlatego [początkowo] nikt nie planował działalności na dłuższą metę”101. Wyobrażenia te rozwiane zostały przez zachodnie rządy, które uznały w końcu komunistyczną władzę Polski Rzeczpospolitej Ludowej, cofając tym samym uznanie dla Rządu Rzeczypospolitej na wychodźstwie. Dopiero więc kiedy oczywiste stało się, iż konfliktu międzynarodowego nie będzie, polscy literaci musieli podjąć decyzję o swoich przyszłych losach – razem z rozważeniem pozostania na stałe za granicą, do czego w większości swojej nie byli przygotowani.

Świadomość rozkwitającego w ojczyźnie reżimu wcale nie była jednoznaczną „kartą przetargową”, ułatwiającą literatom wybór dalszego losu. Po pierwsze nie byli oni żołnierzami ani zaangażowanymi politykami, mogli zatem zdecydować się na powrót do domu bez groźby drastycznych konsekwencji ze strony nowych władz. Z drugiej strony nikt nie mógł być do końca pewnym tego, czy konsekwencje te faktycznie ominęłyby „inżynierów dusz”, powracających z wrogiej systemowi emigracji. Na jednym biegunie znalazła się więc tęsknota za Polską i – niejednokrotnie – za pozostawioną tam rodziną, na drugim zaś: obawa oraz honorowe poczucie, że powrót oznaczałby akceptację zaistniałego w kraju stanu rzeczy. Znad Wisły dochodziły już bowiem głosy o starannej „opiece”, jaką otacza nowy rząd pisarzy i poetów. W zestawieniu z finansowo trudnymi warunkami emigranckimi, fakt ten mógł się stać z jednej strony dodatkowym atutem przemawiającym za powrotem, z drugiej – posunięciem właśnie niehonorowym. Jak twierdziła Stefania Kossakowska: „Rok 1945 był może najtragiczniejszą moralnie chwilą w dziejach wojny dla Polaków, którzy znaleźli się poza krajem. Wszystko, co było przedtem – walki, niewola, obozy, śmierć – było narzucone wyrokiem losu, od którego nie było ucieczki. Z końcem wojny przyszła konieczność własnego wyboru i decyzji”102.

Konieczność podjęcia decyzji o swoim losie utrudniona była również sprzecznymi radami i obietnicami rządu komunistycznego z jednej, a ostrzeżeniami emigracyjnych polityków z drugiej strony. Dla literatów miało to szczególny wydźwięk. Pojednawcze gesty prezydenta Bieruta i jego obietnice oddzielnie kierowane do ludzi pióra, sygnowane były tak znanymi nazwiskami jak, przykładowo, nazwisko Marii Dąbrowskiej. Jednak uleganie „specjalnym zaproszeniom” często stawiało literatów w złym świetle zarówno w stosunku do kolegów po fachu, jak i względem pozostających na uchodźctwie działaczy politycznych czy żołnierzy. W lipcu 1945 roku generał Anders zaapelował do swoich oddziałów, aby w imię własnego bezpieczeństwa nie decydowali się na powrót. Zważywszy na tragiczne losy akowców w Polsce, apel generała był całkowicie zrozumiały. Jednak z punktu widzenia pisarza-intelektualisty prośba pozostania za granicą miała znamię bardziej zabiegu psychologicznego. W mniemaniu wielu ówczesnych emigrantów powrót oznaczałby bowiem cichą zgodę na dokonującą się w kraju sowietyzację, a nawet automatyczne rozpoczęcie współpracy z twórcami nowego porządku. Przekonanie o braku neutralności w „literackich powrotach” nie było przy tym przekonaniem bezzasadnym. Często zdarzało się, że pisarze nie powracali z uchodźctwa „tak po prostu”, w wyniku własnych życiowych przemyśleń, lecz właśnie na skutek efektywnych działań władzy ludowej „na odległość”. W ten sposób starano się – miedzy innymi – o powrót Melchiora Wańkowicza: „Powrót autora Monte Cassino byłby niebywałym propagandowym triumfem, bardzo więc o to władze zabiegały, wysyłając do Nowego Jorku swoich emisariuszy, a jednocześnie dobrych znajomych Wańkowicza jeszcze sprzed wojny (…). Ich spotkania »pilotowała« bezpieka, MSZ, a także konsulat PRL w Nowym Jorku”103.

Dlatego też, w obliczu kontrowersyjnego charakteru powrotów i w obliczu stabilizującej się sytuacji międzynarodowej, emigracja była wówczas jedynym możliwym aktem sprzeciwu. Jak podkreślał Kazimierz Wierzyński: „Gdybyśmy wrócili, na całym świecie zapanowałaby głusza o utraconej wolności Polski. Za naród nasz przemawiałaby Moskwa”104. W imię sprzeciwu literaccy emigranci podejmowali więc tę jedyną możliwą formę „walki” i zachęcali do niej innych, ostrzegając ich nie tyle przed możliwymi niebezpieczeństwami związanymi z powrotem do kraju, ale przede wszystkim przed utartą twarzy. Wahania wspominanego Wańkowicza tak opisywane są w jednym ze sprawozdań, znajdującego się wśród dotyczących jego osoby dokumentów: „Jest to człowiek stary, zagubiony i nieszczęśliwy. W gruncie rzeczy chodziło mu o to, abym go przekonał, że może wrócić do Polski bez »utraty twarzy«. Sądzę, że zgłosiłby się już po wizę, gdyby nie rodzina”105. Zdając sobie sprawę z pełnej wahania postawy wielu literatów, Adam Ciołkosz, reprezentant emigranckiego Londynu przestrzegał, że powrót emigrantów nawet tych „tylko literackich”, pozornie apolitycznych, w zaistniałej sytuacji stawał się już krokiem politycznym. Podobnie przemawiał ze środowiskowa paryskiego Jerzy Stempowski106.

Podjęcia życiowego wyboru nie ułatwiały również oficjalne postawy zachodnich mocarstw, dla których obecność Polaków bywała niekiedy swoistą przeszkodą dyplomatyczną. Najbardziej bodajże podzielone były zdania pośród polityków angielskich, do tej pory silnie związanych z polską polityką z tego względu, że na terenie ich kraju długo cieszył się azylem Rząd Rzeczpospolitej na uchodźctwie. Ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych, Ernst Bevin, mimo swych antykomunistycznych poglądów, namawiał Polaków do powrotu nad Wisłę, dając także do zrozumienia, że utrzymanie imigrantów wiąże się z kłopotliwymi dla Anglii kosztami gospodarczymi. Z kolei Winston Churchill przeciwstawiał się planom niezezwalania Polakom na osiedlenie i przekonywał, że przyjęcie emigrantów jest brytyjskim obowiązkiem moralnym ze względu na wciąż świeże wydarzenia z II wojny światowej107. Generalnie jednak mocarstwa zachodnie zostały konsekwentne wobec postanowień w Poczdamie i nie prowadziły – z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych – zakrojonej na szeroką skalę konfliktowej polityki antyradzieckiej. W związku z tym nie miały celu ani możliwości posunięcia „sprawy polskiej” do przodu. Jednocześnie jednak akceptowały istnienie polskich instytucji kulturowych, na ogół nie wikłając ich działalności w administracyjne bądź polityczne trudności.

I tak w latach czterdziestych i pięćdziesiątych powstawały na Zachodzie liczne organizacje, fundacje czy instytuty, które koncentrowały wokół siebie elitę intelektualną polskiej emigracji. W Stanach Zjednoczonych najprężniejszymi ośrodkami okazały się: Instytut im. Józefa Piłsudskiego, który założony przez współpracowników Marszałka wyewoluował w miejsce naukowych badań historycznych, gromadzenia dokumentów itp., oraz Polski Instytut Naukowy, o charakterze głównie dydaktycznym. Najistotniejszymi osobistościami literackimi przebywającymi na emigracji w Stanach Zjednoczonych byli Jan Lechoń, Melchior Wańkowicz, Józef Wittlin i oczywiście Czesław Miłosz. W późniejszej fali emigracyjnej znaleźli się w USA także niektórzy przedstawiciele tzw. „Nowej Fali”, w tym Stanisław Barańczak.

W Londynie polską placówką kulturalną stał się Instytut Polski im. Generała Sikorskiego, skoncentrowany głównie wokół muzealnego i naukowego opracowania wszelkich informacji dotyczących polskiego rządu na uchodźctwie oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Literaci w większej mierze skupieni byli wokół Mieczysława Grydzewskiego i wydawanych przezeń „Wiadomości”. Spośród wielu pisarzy, którzy związali swoje losy ze stolicą Wielkiej Brytanii, wymienić można między innymi: Józefa Mackiewicza, Kazimierza Wierzyńskiego, Marię Pawlikowską-Jasnorzewską.

Tradycyjnie szczególnym miejscem dla polskiej emigracji literackiej stał się Paryż. Tam powstał bardzo ważny dla polskiej historii i polskiego piśmiennictwa Instytut Literacki, tam powstał także silny organ prasowy opiniotwórczy z jednej, artystyczny z drugiej strony, a więc miesięcznik „Kultura”, założony przez Jerzego Giedroycia. Także we Francji znaleźli się tak wybitni polscy pisarze jak Gustaw Herling-Grudziński, Józef Czapski, Andrzej Bobkowski i inni.

Same instytucje kulturalne, mimo początkowych wahań zachodnich polityków co do zaakceptowania bądź niezaakceptowania polskiej emigracji, rozwijały się więc bez większych przeszkód. Problemem, który pojawiał się systematycznie, i który przypuszczalnie był w oczach emigracji największą trudnością związaną z życiem na obczyźnie, był szeroko pojęty problem izolacji i związanego z nią niezrozumienia emigranta przez nowe środowisko. Z jednej strony patrzeć można na to jak na wątek czysto psychologiczny, z drugiej – owo „niezrozumienie” było bardziej kwestią historyczną, polityczną, czy kulturową. Wiązał się on ze stosunkiem do przeszłości, oceną II wojny światowej oraz dominującymi poglądami na temat Związku Radzieckiego, komunizmu i stosunku zachodniej kultury do polityki lub do bieżącej sytuacji międzynarodowej. Wyjaśnić zjawisko stara się Jolant Pasterska: „Początkowa demonstracyjna wręcz wyższość emigranta wobec Zachodu, motywowana doświadczeniem represji totalitarnych, szybko przerodziła się w skrywany kompleks niższości wobec jego osiągnięć cywilizacyjnych, a także poczucie rozczarowania niedocenianiem roli Polaków w walce z nazistami i komunistami”108. Mimo lekkiej może przesady, jaką jest użycie określenia „kompleks”, faktem jest, iż powszechna ignorancja rozpamiętywanej przez Polaków tragicznej przeszłości wojennej budziła rozgoryczenie. Powodem do wzajemnego zniechęcenia był również nostalgiczny klimat, panujący zarówno wśród samych emigrantów, jak i w tworzonych przez nich dziełach. Wspominając powojenne życie w Londynie tłumaczył to Tymon Terlecki: „W tym mieście patrzono na nas jak na osoby psujące nastrój, na intruzów, którzy zakłócają radość zwycięstwa, przychodzą na wesele w głębokiej żałobie”109. Miało to związek również z zachodnią literaturą, która powoli przygotowywała już grunt kulturowy dla powieści egzystencjalnych i dla nowej, apolitycznej, bardziej uniwersalnej estetyki. Naturalistyczne obrazy wojny i okupacji, dominujące we wciąż „wspomnieniowej” literaturze ze wschodu, nie znajdowały zrozumienia u zachodniego odbiorcy.

Uczucie bezradnego buntu budziła u emigrantów powszechna wówczas zła opinia o Polsce. W okresie międzywojennym Polska uchodziła za kraj półfaszystowski. II wojna światowa z wielu przyczyn nie przyniosła poprawy wizerunku. „Dla nas udział polskich sił w walce z totalizmem czy zasługi polskich lotników podczas bitwy o Anglię mają wielką wagę, ale na Zachodzie bardziej zapamiętano, że Polska to miejsce, w którym powstał obóz w Auschwitz i gdzie dokonała się zagłada Żydów (…). Stąd pewnie powstałe po wojnie na Zachodzie przekonanie (…) że rząd komunistyczny był jedynym sposobem na dzikich i antysemickich Polaków”110.

W latach późniejszych, po osiągnięciu przez Zachód gospodarczej i politycznej stabilizacji, podstawową formą wzajemnego niezrozumienia stał się z kolei krańcowo odmienny stosunek do komunistycznej ideologii. Ujmując rzecz w lekkim uproszczeniu, „antysowieckość” stała się postawą mocno niepopularną. W obliczu gwałtownie rozwijającego się konsumpcyjnego stylu życia, w związku z nadchodzącą tzw. „rewolucją kulturalną” lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w zachodniej literaturze i w zachodniej lewicowej prasie pojawiło się nowe wyobrażenie Związku Radzieckiego, jako miejsca wprawdzie niedoskonałego, ale za to jako jedynego możliwego antidotum na „zgubny kapitalizm”. Krajem, w którym w sposób szczególny uwidocznił się pewien publiczny kult socjalistycznej ideologii, była Francja. Tam najtrudniej było spotkać się z wyrozumiałością wobec politycznych poglądów uchodźców. „Emigranci z Europy Wschodniej mieli przeciwko sobie nie tylko rządy. Nie mogli również liczyć, inaczej niż w wieku XIX, na wsparcie opinii publicznej Zachodu. Nie tylko stanowczy antykomunizm, ale nawet krytyczne stanowisko wobec Związku Sowieckiego uznawane było przez lewicowych intelektualistów za sprzyjanie faszyzmowi. Komuniści francuscy skarżyli do sądu ludzi, którzy ośmielali się publicznie stwierdzić, że w ZSRR istnieją obozy koncentracyjne”111. Pisze o tym, we wspomnieniach o Herlingu-Grudzińskim, także Miłosz: „Napisanie takiej książki jak Inny świat było aktem wielkiej odwagi – trzeba podziwiać lojalność Herlinga wobec swoich współtowarzyszy niedoli w łagrach. We Francji Inny świat nie mógł się przez lata ukazać, wydano go po raz pierwszy w 1985 roku. Archipelag Gułag Sołżenicyna miał olbrzymi wpływ na francuskich intelektualistów – a przecież świadectwo Herlinga było o wiele wcześniejsze, tylko nikt nie chciał go poznać!”112. Także Jacek Trznadel wśród swoich wspomnień z Francji, odnajduje historię, w pełni nadająca się na puentę analizowanego w niniejszym ustępie zagadnienia:

„(…) w owe dni przeżyłem jeszcze coś o wiele bardziej pouczającego. Było to blisko Sorbony, gdzieś na bulwarze Saint-Germain, w powietrzu czuć było gaz łzawiący, policjanci w maskach jedli kanapki, studenci podnosili kamienie z bruku. Odbyłem krótką rozmowę z młodym, mocnym i inteligentnym człowiekiem.

- Koniec końcem o co wam chodzi? – O socjalizm i o wolność, tak jak w krajach Europy Wschodniej. – Wolność? W zasadzie przecież ją macie! – Na pewno nie, policja zabiera nam ulotki! – Ale – przerywam mu – w Warszawie policja zabiera ulotki i wrzuca studentów do więzienia! – I tak powinno być – jego głos staje się twardy – w socjalizmie trzeba dyscypliny”113.

Poza wspomnianymi różnicami polityczno-światopoglądowymi, które utrudniały zadomowienie się literatów w środowisku emigracyjnym, warto wspomnieć jeszcze „czysto ludzki” aspekt ówczesnego uchodźctwa. Po pierwsze miało ono wydźwięk „wiecznego wyalienowania”. Jak tłumaczył to Czesław Miłosz: „Sytuacja wygnańca ma w sobie coś z mizantropii, a równocześnie coś z woyeuryzmu. Choć nauczył się, co dookoła do niego mówią, ich intonacje są mu obce (…). Toteż obcuje z ludźmi powierzchownie, zamknięty w swoim wewnętrznym zamku mizantropa”114. Pojawiały się również obawy związane z naturalną dla pisarza chęcią posiadania czytelnika. Były to obawy o tyle zrozumiałe, że większość odbiorców pozostała jednak w Polsce, czyli tam, gdzie wydawanie pozycji emigranckich było przecież utrudnione. Miłosz wspomina ów obawę w Zniewolonym umyśle: „(…) bardziej niż ktokolwiek inny byłem związany ze swoim krajem; byłem poetą, mogłem pisać tylko w moim rodzinnym języku i tylko w Polsce była publiczność, złożona przeważnie z młodzieży, z którą mogłem uzyskać porozumienie”115. Strach przed utratą rodzimej publiki był dla wielu literatów deprymujący.

Równie „życiowym” aspektem emigracji okazywała się zwyczajna niechęć człowieka inteligentnego do konsumpcjonizmu, odzwierciedlająca się w poczuciu wyższości względem żyjącego na sposób konsumpcyjny Zachodu. Owo poczucie wyższości, połączone z przekonaniem o pełniejszej świadomości historyczno-politycznej, było trudne do wyrażenia nawet w literaturze z tego prostego względu, że „zachodnie miejsce zamieszkania” było w pewnym sensie miejscem udzielonej gościny oraz aktem świadomego wyboru, nie zaś bezwzględnej konieczności. W emigrancie kumulowały się w związku z tym „także myśli i pragnienia, których nie uzewnętrzniał, bo by to raziło współczesnych, odczuwał i myślał również o wielu sprawach z pogardą i odrazą, choć były one w modzie i poważaniu epoki”116. Inną sprawą jest to, że naturalne niekiedy poczucie wyższości, czasem przejawiało się postawą ksenofobiczną. Jak zauważał Ferdynand Goetel: „Klimat, mgła, ciśnienie, wyłączność angielska, brzydota ulic, nuda publicznych lokali… nikt tego nie przeklął bardziej niż Polacy. A jednak nie one są powodem paraliżu wychodźczego. Skupiają na sobie nienawiść, tak jak krata w oknie obłąkanego”117.

Wszystkie te wymienione powyżej trudności obciążały psychikę twórcy i sprawiały, że mimo podjętej przez „literackich uchodźców” decyzji o pozostaniu na obczyźnie, piśmiennictwo ich obfitowało w swoiste wyrazy zawodu i rozgoryczenia. Niejednokrotnie, o czym będzie jeszcze mowa, żal i poczucie dziejowej niesprawiedliwości koncentrowały się na pozostałych w PRL-u przedwojennych „kolegach po fachu”.



komentarze

Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.